"Wybrałem turystykę, bo uznałem, że jest to najłatwiejszy kierunek studiów”. W ten sposób, wcale nierzadko, odpowiadają studenci pytani dlaczego zdecydowali się kontynuować naukę po maturze, na wydziałach turystyki wyższych uczelni. I, chociaż trudno jest zarzucać im nieracjonalność postępowania, to jednak spodziewane niskie wymagania jako czynnik motywujący do podjęcia nauki, są dość kiepskim prognostykiem zarówno dla przyszłej kariery tych osób jak i dla firm, którym przyjdzie je zatrudnić. Oczywiście, nie jest tak, że wszyscy studenci w ten sposób uzasadniają swój wybór. Najczęstszą odpowiedzią na zadane pytanie o motywację, jest podkreślanie własnych chęci poznania innych kultur, rozszerzania kontaktów z innymi społecznościami, a nawet własnego zamiłowania do podróży. Tylko najbardziej otwarci przyznają, że zadecydowało przekonanie o niewielkim wysiłku, który trzeba będzie włożyć w naukę. Są też tacy, całkiem liczni, którzy nie zakładają łatwości studiów i nawet, rzeczywiście, w ich trakcie wkładają wiele wysiłku dla zdobycia wymarzonego dyplomu licencjata lub magistra turystyki.
Tak jak w przypadku większości innych kierunków studiów, droga do dyplomu prowadzi poprzez dwustopniowy system nauczania. Pierwszym etapem są trzyletnie studia licencjackie, których ukończenie uprawnia do wpisywania w wypełnianych formularzach - w związku z wieloma czynnościami prawnymi - krzyżyka w polu „wykształcenie: wyższe”. Można także próbować podjąć pracę lub kontynuować naukę na poziomie magisterskim.
Czy rację mają ci studenci, którzy są przekonani o nienadmiernych wymaganiach stawianych przed nimi? Z jednej strony, nikt chyba nie ma wątpliwości, co studiować jest trudniej – turystykę, czy np. matematykę stosowaną lub fizykę. Z drugiej jednak, można znaleźć kierunki jeszcze łatwiejsze… Kluczowym zagadnieniem jest to, jakie nadzieje wiążą osoby wybierające turystykę, z tą dziedziną życia (wiedzy) po ukończeniu studiów. Jeżeli zakładają, że ułatwi to im znalezienie ciekawej pracy, to mogą przeżyć rozczarowanie. Jakkolwiek nie zakładam, żeby takich optymistów, było zbyt wielu, to jednak zapewne tacy też są.
Abstrahując od aktualnej sytuacji gospodarczej Polski i faktycznej katastrofy na rynku pracy (znalezienie jakiegokolwiek zajęcia dla absolwenta szkoły – i nie tylko dla niego – jest dużą sztuką), główną przyczyną rozczarowań licencjatów i magistrów turystyki jest silna rozbieżność - mająca wręcz charakter wzajemnej sprzeczności – pomiędzy oczekiwaniami i możliwościami potencjalnych pracodawców, a umiejętnościami i celami absolwentów.
Z licznych wypowiedzi szefów biur podróży jasno wynika, że jeśli kogoś poszukują to najchętniej sprawnego sprzedawcy, z doświadczeniem. Osoby kończące turystykę są często z góry dyskwalifikowane, jako dysponujący jedynie wiedzą teoretyczną i w dodatku kompletnie niezwiązaną z przeznaczaną dla nich pracą. W internecie można znaleźć drwiny właścicieli biur, a także samych studentów(sic!), że na studiach zawracano im głowy tak zbędnymi tematami jak historia kultury i architektury, ekologia, socjologia, czy filozofia. A tymczasem, zdaniem pracodawców, studenci wyższych uczelni powinni zostać przeszkoleni w posługiwaniu się systemami rezerwacyjnymi, poznać geografię w zakresie niezbędnym do sprzedaży wycieczek (nikomu niepotrzebne są np. informacje o złożach naturalnych, wystarczy poznać miejsca, do których sprzedawanych jest najwięcej wycieczek fakultatywnych), nauczyć się grzecznie i przekonywująco rozmawiać z klientami. I to właściwie wszystko. Po co tracić czas na jakąś historię architektury?! Najlepiej to by było, gdyby prowadzono wykłady z oferty tworzonej przez touroperatorów, tak aby magister turystyki nie miał wątpliwości czym różni się hotel Dimitros na Krecie od hotelu o tej samej nazwie na Rodos.
Jak łatwo zauważyć, pracodawcy, tak naprawdę, oczekują absolwentów zasadniczych szkół zawodowych, w których z powodzeniem tego wszystkiego można byłoby nauczyć chętną młodzież, w bardzo krótkim czasie. A szczerze mówiąc, to wystarczyłoby proste, kilkunastogodzinne, przeszkolenie - doświadczenie i tak przyjdzie z czasem. Warto zwrócić uwagę, czym jest tak często podnoszony, w różnych wypowiedziach, wymóg znajomość systemów rezerwacyjnych, a właściwie – czym są owe systemy. Jest ich kilkanaście, z których trzy-cztery mają największy udział w rynku. Są to proste, bazodanowe aplikacje komputerowe, zazwyczaj nieinstalowane na komputerach biur sprzedaży, obsługiwane poprzez internet. Ich zadaniem jest przeprowadzenie całego procesu rezerwacji i sprzedaży miejsc w imprezach. Systemy te mają bardzo przyjazną użytkownikom formę, właściwie nie różniąc się wiele od powszechnie stosowanych przeglądarek ofert, znanych ze stron internetowych wielu biur podróży. Chociaż rozbudowane są o mechanizmy kontrolujące biuro sprzedaży (jest to konieczne, bo agenci wykonują czynności w imieniu touroperatora), których nie mają przeglądarki znane wszystkim internautom kupującym w sieci, to nadal pozostają prostymi narzędziami, którymi posługiwanie się, z pewnością nie wymaga dogłębnych studiów. Czasami wystarczy parę godzin prostych ćwiczeń…
Tymczasem wyższe uczelnie to nie zasadnicze szkoły zawodowe, przynajmniej z założenia powinny realizować całkowicie odmienne cele. Decydując się na studiowanie, młody człowiek ma nadzieję na zdobycie szerokiej wiedzy związanej z tematyką studiów. Zadaniem szkół wyższych jest przekazanie studentowi możliwie jak najgłębszej wiedzy, rozbudzając w nim chęci jej rozszerzania i kształtując w ten sposób człowieka, którego nazwać można wykształconym – rozumiejącego zachodzące procesy (zarówno o charakterze społecznym, czy ekonomicznym, jak i np. chemicznym…), potrafiącego poruszać się w różnych dziedzinach życia, zdającego sobie sprawę z tego jak dużą rolę odgrywa wiedza. Właśnie realizacji takich celów służą wykpiwane wykłady z socjologii, czy historii architektury. Bez nich, w żadnym wypadku, szkół nie można byłoby nazwać wyższymi. Są to sprawy powszechnie znane, a mimo to nie milkną narzekania na niewłaściwe programy nauczania – przecież zamiast filozofii, powinno się prowadzić wykłady na temat wklepywania nazwisk klientów do komputera…
Wobec istniejącej rozbieżności pomiędzy tym czemu służą wyższe uczelnie, a oczekiwaniami naszego mizernego rynku pracy, powstaje pytanie kto powinien decydować się na studia turystyczne i czy w ogóle warto je podejmować? Zapewne prawdziwe są wypowiedzi części studentów, że wybrali taki kierunek z wygody. Jest to jakieś wytłumaczenie, którego w dodatku nie powinno się deprecjonować. Nauka w szkole wyższej pozwala podnieść własne ogólne wyksztalcenie, rozszerza horyzonty myślowe, co w późniejszym życiu może być przydatne. Uzasadnienie takie nawet wydaje się bardziej racjonalne od - dość infantylnych - tłumaczeń swojego wyboru zamiłowaniem do podróży, czy poznawania obcych kultur. Przecież praca w biurze podróży nie polega na ciągłym jeżdżeniu po świecie. O wiele częściej i dalej można podróżować wykonując inny zawód, oby tylko dobrze płatny.
Gros spośród pojawiających się ofert pracy, dotyczy zatrudnienia w biurze sprzedaży, gdzie wymagane są umiejętności, których nie uczą wyższe uczelnie. I nie można mieć o to do nich pretensji, bo pełnią inną rolę. W turystyce pracę czasami także można znaleźć w biurze touroperatora, gdzie działów jest zwykle dużo i często nie są związane ze sprzedażą. O warunkach pracy, możliwościach jakie ona daje i zarobkach, pisaliśmy szerzej w artykułach: „Praca w turystyce – touroperatorzy” i „Praca w turystyce – biura agencyjne”.
Ukończenie studiów turystycznych nie daje żadnej przewagi konkurencyjnej wobec innych osób ubiegających się o pracę. Właściwie nie ma takiego stanowiska w turystyce, gdzie wyższe wyksztalcenie branżowe byłoby konieczne. O sprzedawcach (poszukiwanych zdecydowanie najczęściej) już mówiliśmy. W biurach zajmujących się organizacją imprez, w nieco większym stopniu da się wykorzystać wiedzę wyniesioną ze studiów - głównie znajomość geografii, języków obcych i umiejętność pisania po polsku… Dobre stanowisko można też znaleźć dzięki wiedzy o finansach – ale to już raczej po innych studiach… Oczywiście, osoby z wyższym wykształceniem mają zwykle większe szanse znalezienia pracy, niż bez niego, ale właśnie z powodu wiedzy ogólnej, co oznacza, że niekoniecznie trzeba być absolwentem kierunku turystycznego, żeby trafić do tego zawodu. Warto, po prostu, skończyć studia – zawsze coś dają, chociaż nie można liczyć, że w jakimś większym stopniu, ułatwią znalezienie pracy.
Osobnym zagadnieniem są specjalizacje hotelarskie, a zwłaszcza gastronomiczne, które przynajmniej teoretycznie, mogą pomóc w trakcie poszukiwania zatrudnienia. Chociaż sądząc po tym, ze uczą raczej zarządzania gastronomią niż gotowania (od tego są szkoły zawodowe) sprawa też nie jest taka prosta.
Wyższych szkół prowadzących zajęcia na kierunkach turystycznych jest sporo. Odpowiednie wydziały znaleźć można na poważnych uczelniach państwowych, takich jak Szkoła Główna Handlowa, czy Uniwersytet Jagielloński. Chociaż znaczna część kandydatów wybiera szkoły prywatne. Nauka w nich kosztuje około 4000 zł za rok. Przy pięcioletnim okresie studiowania łączny koszt czesnego wynosi, zatem 20 tys zł. Można poprzestać na licencjacie, ograniczając w ten sposób wydatki do ok. 12 tys. Zazwyczaj szkoły oferują kilka kierunków nauczania. W poszczególnych uczelniach różnią się one trochę od siebie, ale główny trzon jest wszędzie podobny.
Na przykład w Szkole Głównej Turystyki i Rekreacji w Warszawie, w której czesne wynosi 4400 zł rocznie, układ kierunków jest następujący:
Z kolei, w Wyższej Szkole Turystyki i Hotelarstwa w Gdańsku, z czesnym 4200 zł/rok, kierunki nauczania to:
A w innej warszawskiej Wyższej Szkole Turystyki i Języków Obcych, studenci mogą wybrać naukę, płacąc 3800 zł rocznie, na jednym z kierunków:
Wybór kierunku studiów i w ogóle sama decyzja o ich podjęciu, zależy od bardzo wielu czynników, zarówno sytuacji życiowej, jak własnych zainteresowań czy możliwości i uzdolnień. Studia turystyczne, podobnie jak wiele innych, mogą być ciekawą przygodą, a ich odbywanie pozostawi ślad w pamięci na zawsze. Decyzja o studiowaniu turystyki może okazać się dobrym pomysłem, jednak podejmując ją pamiętać trzeba, że nie zwiększy zasadniczo szans na znalezienie pracy w tym zawodzie i, że sprzedawcą turystyki z równym powodzeniem można zostać, kończąc coś innego - w biurach podróży jest dość silna reprezentacja absolwentów geografii, po której też trudno spodziewać się zalewu ofert pracy…
Miłośnicy podróżowania, upatrujący szansy na realizację swoich upodobań w pracy dla biura podróży, powinni zainteresować się zawodem pilota/rezydenta. W odróżnieniu od pracy w biurze, w którym niemal cały czas spędza się przy biurku, oglądając atrakcyjne widoki na ekranie monitora, zatrudnienie w charakterze pilota/rezydenta wiąże się z ciągłym przebywaniem na wyjeździe. Ale do tego nie potrzeba wyższych studiów turystycznych, ani w ogóle żadnych studiów. Wystarczy dobra znajomość języków obcych, a nie zaszkodzi uczestnictwo w krótkim kursie, które czasami organizują, odpłatnie, niektóre biura podróży (formalnie, żeby zostać pilotem, trzeba spełniać tylko trzy warunki: nie być karanym za sprawy związane z pilotowaniem wycieczek, mieć skończone 18 lat i szkołę średnią).
Natomiast miłośnicy prac biurowych, pracy z komputerem i rozmów z klientami, mogą osiągnąć pełnię satysfakcji zawodowej (pod warunkiem, że nie mają wielkich potrzeb materialnych), zatrudniając się w biurze podróży, po skończeniu dowolnej szkoły.
Autor: Jarosław Mojzych
9 czerwca 2014