List
Upłynęło już parę lat. Ale warto do tego wrócić...
Mieszanina żalu, frustracji, fałszywej troski o losy… niemieckich turystów (sic!) i przede wszystkim własnej bezradności wobec poczynań silniejszego konkurenta (TUI) zmotywowały zarząd Polskiego Związku Organizatorów Turystyki do napisania listu do swego niemieckiego odpowiednika Deutsche Reise Verband (DRV). List, w którym autorzy bez zażenowania wytknęli nieudolność byłemu szefowi TUI Polska, później odpowiadającemu za spółkę w Niemczech (dziś poza branżą), był rozpaczliwą próbą utrzymania własnych pozycji firm decydujących o kształcie rynku turystyki wyjazdowej w Polsce i wysokości cen usług.
Związek i jego szefowie
Polski Związek Organizatorów Turystyki jest stowarzyszeniem powstałym w 2011 roku. Jego podstawowe zadanie to ochrona interesów firm będących organizatorami turystyki. W praktyce, główną w nim rolę pełnią biura podróży zajmujące się składaniem i sprzedażą pakietów turystyki wyjazdowej, zwane touroperatorami. Choć do stowarzyszenia należeć mogą nawet najmniejsze podmioty gospodarcze to, rzecz jasna, liczą się tylko najwięksi.
W skład zarządu wchodzą szefowie Rainbowa, Itaki i Grecosa, czyli trzech z czterech czołowych polskich touroperatorów. Nie ma wśród nich tylko prezesa TUI, ale TUI w ogóle nie należy do związku. Na czele organizacji do niedawna stał Krzysztof Piątek, wcześniej wieloletni prezes innej niemieckiej firmy (obecnie po głośnym bankructwie) w Polsce – Neckermann („Koniec epoki w Neckermann Polska”). Gdy powstawał list był na emeryturze i z pewnością łatwiej było mu wchodzić w akcje związane z krytyką działalności biur podróży. Władze związku wybierane są co cztery lata, a ciekawostką było to, że nie tylko funkcję prezesa pełniła osoba niepracująca w turystyce, ale jednym z trzech członków Komisji Rewizyjnej pozostawał Krzysztof Strzylak – były właściciel firmy Alfa Star, która zbankrutowała we wrześniu 2015 roku (wybory władz związku odbyły się w czerwcu 2015). Od 2020 roku prezesem PZOT jest Sławomir Szulc z Exim Tours, były szef upadłego w 2012 roku innego niemieckiego biura - GTI.
Polski Związek Organizatorów Turystyki, a właściwie szefowie trzech największych biur podróży w Polsce poczuli się zagrożeni. Chyba nie kierowali się troską o los turystów. I chociaż można byłoby dorobić do tego teorię, że protestując przeciwko niskim cenom chronią rynek w przyszłości (gdy TUI go zdominuje to ceny podwyższy), to zważywszy na dynamikę procesów, którym on podlega, trudno przewidywać skutki dzisiejszych działań. Zresztą autorzy listu nawet nie próbują podnosić tego argumentu. Raczej koncentrują się na wyrażeniu troski o los firmy TUI Deutschland i jej niemieckich klientów. Zadają wprost pytanie zarządowi TUI AG czy zdaje sobie sprawę z poczynań swych podwładnych.
Chodzi tu nie tylko o obecnego prezesa TUI Polska, ale także – a może przede wszystkim – o jego poprzednika: Marka Andryszaka, który później pełnił funkcję prezesa TUI Deutschland. Autorzy listu zarzucają mu, że nie sprawdziwszy się w warunkach normalnej konkurencji, z którą zmierzyć musiał się w Polsce, po wyjeździe do Niemiec postanowił na swych starych rywalach odegrać się i to stosując nieczyste chwyty.
Autorami listu, jak wyjaśniał Piątek w rozmowie z rp.pl, byli wszyscy członkowie zarządu Polskiego Związku Organizatorów Turystyki, tzn. poza samym Piątkiem, Piotr Henicz (wiceprezes Itaki), Grzegorz Baszczyński (prezes Rainbowa), Wojciech Skoczyński (prezes Grecosa). W grupie konsultantów listu nie znalazł się prezes TUI. Piątek tłumaczy to szczerą wolą, wszystkich ważnych prezesów, uniknięcia podejrzeń o zmowę cenową. Gdyby spotkała się cala czwórka największych, takie zarzuty słusznie mogłyby się pojawić. Drugim powodem jest to, że szef TUI po prostu nie chce rozmawiać na takie tematy. A zatem, gdyby chciał, to do rozmów by doszło i z podejrzeniami o zmowę jakoś dałoby się radę…
Niemcy finansują wakacje Polaków!
Cała czwórka nie kryguje się. Zarzuty (w tym o dumping) stawiają wprost. Wyrażają oburzenie, że – ich zdaniem – obydwie niemieckie firmy (TUI Polska i TUI Deutschland) faworyzują klientów polskich kosztem Niemców! Wyliczyli, że niemieccy turyści dopłacają w trakcie tylko jednego sezonu do wakacyjnych wyjazdów Polaków 60 mln euro. Zadają pytanie czy zwierzchnicy panów Andryszaka i Marcina Dymnickiego (obecny prezes TUI Polska) zdają sobie sprawę, że ich firma w Niemczech traci takie kwoty.
Nie ma wątpliwości, że TUI Polska działała na bardzo niskich marżach. Przy przychodach nieco przewyższających przychody Rainbowa uzyskała w 2017 roku ponad trzy razy gorszy wynik netto. Jednak strat nie poniosła. Wyliczona przez trzy konkurencyjne firmy kwota 60 mln euro jest ogromna. W turystyce wręcz niewyobrażalnie wielka. Trudno uwierzyć, żeby była prawdziwa. Autorów listu poniosła chyba wyobraźnia i trochę przeholowali. TUI Polska rzeczywiście od pewnego czasu wyróżnia się niskimi cenami, nie są one jednak szaleńczo niskie. Z porównania ofert wcale tego nie widać („Czy TUI chce rozbić konkurencję w Polsce i zdominować nasz rynek?”).
Trudno powiedzieć skąd rozzłoszczeni właściciele trzech biur podróży wzięli obniżkę cen o 100 euro. Co ze sobą porównali? Średnie ceny ofert? Medianę? Przecież wystarczy tylko zmienić strukturę ofert (więcej hoteli niskiej kategorii, z mniejszym zakresem wyżywienia, w mniej atrakcyjnych lokalizacjach, itp.), żeby średnia spadła. Oprzeć się na wynikach rzeczywistej sprzedaży nie mogli, bowiem TUI Polska nie korzysta z systemu rezerwacyjnego MerlinX, obserwowanego przez – wymienioną w liście firmę Wczasopedia (nazwaną szumnie „instytutem badawczym”) - i dane te nie są znane. Wczasopedia wydaje się być ulubionym portalem zarówno rp.pl jak i szefów Polskiego Związku Organizatorów Turystyki. Co tydzień na stronie rp.pl zamieszczane są obszerne (bardzo) analizy autorstwa prezesa Wczasopedii (nawiasem mówiąc, ciekawe jak wielu ma stałych czytelników, gotowych przebrnąć przez niekończące się wywody) oparte na danych z systemu MerlinX. W snuciu analiz i wyciąganiu wniosków zupełnie nie przeszkadza mu to, że w systemie nie są rejestrowane rezerwacje Itaki, TUI, Rainbowa i paru innych biur…
Najwyraźniej i autorom listu-skargi to nie przeszkadzało. Bez wahania uznali 100 euro dopłaty za kwotę wiarygodną. I na jej podstawie wyprowadzili wniosek o oburzającym faworyzowaniu polskich turystów przez niemiecką firmę.
Czy skarga mogła przynieść skutek? Czy właściciele czołowych polskich touroperatorów mogli dobrze wyjsc na przyjęciu roli „sygnalistów”? Oczywiście, nie! Wprawdzie ostatnio panuje moda na pisanie różnorakich skarg i zażaleń „do Europy” i są one zwykle przyjmowane z uznaniem i zrozumieniem. Ale w skargach tych chodzi zawsze o Polskę. To na polskie instytucje i ich niecne czyny pisane są zażalenia. W tym przypadku doniesienie dotyczyło firmy niemieckiej. A to zupełnie coś innego. I niekoniecznie musiało się spodobać…
List Polskiego Związku Organizatorów Turystyki do
Deutsche Reise Verband
W ostatnim sezonie lata 2018 obserwowaliśmy szereg zjawisk na polskim rynku, które zakłócają normalną, zdrową konkurencję i zniekształcają wizerunek rynku touroperatorów. Dzieje się tak dlatego, że TUI Poland, członek niemieckiej grupy TUI, chcąc zdobyć rynek, celowo wprowadził politykę dumpingową w zakresie i skali, jakich nigdy nie widzieliśmy na żadnym cywilizowanym rynku w Europie. Mamy powody sądzić, że fenomen ten ma swoje korzenie m.in. w ścisłej współpracy między niemieckimi i polskimi spółkami grupy TUI. Można przypuszczać, że TUI Deutschland, kierowany przez nowego szefa, chce coś udowodnić na polskim rynku. Nie odnosząc sukcesów w budowaniu dobrej jakości produktu i w sprzedaży w warunkach normalnej konkurencji, TUI Poland spadł w 2014 roku z drugiej na trzecią pozycję na rynku. W tej chwili jesteśmy świadkami próby odwrócenia tej sytuacji poprzez zalanie polskiego rynku, we współpracy z TUI Deutschland, ogromną liczbą ofert.
Ponieważ średnia cena produktów TUI Poland w 2018 r. w stosunku do 2017 r. jest niższa o ok. 100 EUR (co potwierdzają niezależne dane instytutów badawczych, np. Wczasopedia), a spodziewany poziom sprzedaży TUI Poland w bieżącym sezonie wynosi ok. 600-630 tys. osób, szacowany poziom dodatkowego finansowania działalności TUI Poland wynosi ponad 60 mln euro w skali tylko jednego sezonu. Naszym zdaniem kwota ta jest zauważalna, zarówno na rynku polskim, jak i na znacznie większym rynku niemieckim i znacząco wpływa na rynek niemiecki.
Ponieważ opisane powyżej zjawisko miało miejsce w więcej niż jednym sezonie i jest już wyraźnie widoczne w polityce cenowej TUI na zimę 18/19, wydaje się, że jest to zaplanowana, celowa akcja faworyzowania polskich klientów kosztem, m.in. niemieckich klientów, stosując nieprzejrzyste i tajne mechanizmy ustalania cen transferowych między różnymi rynkami, co jest zabronione przez prawo.
Dla nas oczywiste jest, że niemieccy klienci płacą dodatkowo na rzecz polskich klientów. Biorąc pod uwagę spadek cen TUI w Polsce o kilkadziesiąt milionów euro w całym sezonie oraz brak tych samych milionów strat finansowych na sprawozdaniach finansowych TUI Polska, oczywiste jest, że niemiecka firma jest głęboko zaangażowana w ten proces. Jest to bardzo niepokojąca sytuacja, zarówno z etycznego punktu widzenia, jak i ze względu na ogromną skalę tego przedsięwzięcia.
Nasuwa się zatem pytanie, czy fakt ten jest znany i zaakceptowany przez zarząd TUI AG. Dlatego podjęto odpowiednie działania w celu wyjaśnienia i ograniczenia tych praktyk, angażując polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz odpowiednie biura UE działające w Brukseli na rzecz wspólnego i przejrzystego rynku oraz polskich organów podatkowych
podkreślenia moje