booking.com
Czy Komisja Europejska odbierze touroperatorom nadzieję?

Skąd wziąć pieniądze?

Rząd nie ma swoich pieniędzy i nie może ich nikomu dać. Jeśli komuś daje to znaczy, że komuś innemu zabiera. To często powtarzane zdania przez ludzi, którym bliskie są idee liberalne. Tak się składa, że wśród ważnych postaci świata turystycznego są oni w przewadze. Liberalne tezy dominują w większości dyskusji. Solidaryzm społeczny? Wspieranie tych, którym się nie powiodło? Owszem, tak. Ale raczej na zasadzie organizowania balów charytatywnych (choć, tak naprawdę, to i tego nawet nie ma), bo przecież wiadomo, że jeśli ktoś nie osiągnął sukcesu finansowego to jego wina.

Komisja Europejska i biura podróży

Zaliczki zwracać trzeba

O liberalny światopogląd jest tym łatwiej, gdy samemu ma się finansowe osiągnięcia. A właściciele i szefowie największych biur podróży to ludzie sukcesu. W historii biur podróży bywały lata lepsze i gorsze, czasami nawet bardzo słabe, tak jak po kryzysie finansowym zapoczątkowanym w końcówce 2008 roku. Wtedy turystyka wyjazdowa długo wychodziła z problemów. Wielu firmom się nie udało. Upadły nawet niektóre z największych (Sky Club, Triada, Orbis Travel, GTI), choć przeważały maluchy. Prawdziwie najsilniejsze nie tylko przetrwały, ale m.in. dzięki samolikwidacji konkurencji, nawet umocniły pozycję na rynku. Każdy kolejny rok był lepszy. Pierwsze prawdziwie duże sukcesy pojawiły się w 2017, co tak rozpaliło wyobraźnię szefów, że w roku następnym przestrzeli z ofertą. Zrobili ją zbyt wielką, aby dała się sprzedać z dużym zyskiem. W kolejnym roku wyciągnęli prawidłowe wnioski, ograniczyli podaż i w 2019 sięgnęli po zyski rekordowe. Na przykład Itaka poinformowała, że jej zysk netto wyniósł 85 milionów złotych. To w tej branży naprawdę bardzo dużo.

I pewnie tak by to się toczyło dalej, gdyby nie koronawirus. Epidemia uderzyła w różne gałęzie gospodarki z różną siłą. Ale turystyka ucierpiała chyba najbardziej. W jej przypadku nie chodziło tylko o to, że w czasie szczytu obostrzeń nic się nie sprzedawało, ale że klienci masowo zaczęli żądać zwrotu wpłaconych wcześniej zaliczek. Tymczasem touroperatorzy tych pieniędzy nie trzymają na kontach. Pokrywają nimi bieżące koszty (klienci są w turystyce źródłem darmowego kredytu), przedpłacają kontrahentom (hotelarzom, linom lotniczym) za usługi mające być świadczone w przyszłości. W tych warunkach, gdy nie ma się pieniędzy, trudno mówić o zwrocie zaliczek.

Dlatego zaczęto stosować metody opóźniające zwrot pieniędzy. Podstawową z nich było możliwie jak najdłuższe ociąganie się z wysłaniem komunikatu o anulacji imprezy. I dlatego w połowie kwietnia, gdy na ulicach miast panowały pustki, w biurach podróży (na stronach internetowych, bo przecież biura były zamknięte) kupować można było wycieczki na weekend majowy. Teoretycznie. Tak długo jak nie było oficjalnej informacji o anulacji imprezy, klienci nie mieli możliwości dochodzenia zwrotu swych pieniędzy. Co ciekawe, niektórzy z nich musieli nawet dopłacać do pełnej ceny, pod groźbą utraty zaliczki, choć wiedzieli, że nigdzie nie pojadą!

Jednocześnie szefowie biur podróży nie zasypiali gruszek w popiele i prowadzili intensywne działania w celu uzyskania od rządu specjalnych warunków wsparcia. Sama „tarcza” Morawieckiego to było za mało. Nie chroniła przecież przed żądaniem zwrotu pieniędzy klientom. Zgodnie z ustawą, biuro podróży, w przypadku anulowania imprezy, musi oddać wpłatę nie później niż w przeciągu 14 dni. Aktywność touroperatorów przyniosła owoce. Udało się wprowadzić przepis odraczający termin, od którego liczy się owe 14 dni o kolejne 180 dni. Zatem, firmy na zwrot wpłat mają teraz 194 dni.

Przyniosło to pewną ulgę biurom podróży, ale pełnej radości nie było. Czas płynie szybko i już we wrześniu trzeba będzie zwracać pieniądze za anulowane imprezy marcowe. Nie było ich wiele, ale z każdym miesiącem problem będzie szybko narastał. Dlatego pojawiły się głosy, żeby przedłużyć czas na zwrot do 374 dni. Klienci mieliby kredytować (za darmo) firmy turystyczne przez ponad rok! Urzędnicy rządowi wykręcali się opowieściami o sprzeciwie Komisji Europejskiej. Ale szefowie firm mają świadomość, że za chwilę trzeba będzie sięgnąć do konta po pieniądze, a konto puste… Nie poddawali się i nie poddają. Nadal żądają dalszego wsparcia od rządu. We wrześniu wielu z nich kończy się tzw. gwarancja touroperatorska, która jest obowiązkowa i kosztowna. Konieczność jej wykupienia zbiegnie się w czasie z pierwszymi zwrotami. Będzie wprawdzie po szczycie sezonu, w którym jakieś przychody się pojawią, trudno jednak liczyć na strumień pieniędzy.

Cała nadzieja w rządzie. Ale przecież rząd pieniędzy nie ma… Żeby mógł komuś je dać, komuś innemu musi zabrać. Tym razem jednak nawet najbardziej liberalni szefowie firm turystycznych przymykają oczy na łamanie podstawowych dogmatów gospodarki rynkowej… Minister rozwoju, Jadwiga Emilewicz, zapowiedziała, że wkrótce jej resort przedstawi nowy pakiet pomocowy dla turystyki. Ma być w nim przedłużenie zwolnienia z ZUS i postojowego, a także nowy fundusz na pożyczki dla touroperatorów na zwrot zaliczek. W ten sposób spełni się oczekiwanie firm opóźnienia terminu zwrotu o kolejne miesiące, tyle tylko, że źródłem finansowania potrzeb touroperatorów nie będą konkretni ich klienci, tylko całe społeczeństwo. Wszak rząd swoich pieniędzy nie ma…

Może okazać się, że będzie to jedyny sposób na utrzymanie zaliczek we władaniu touroperatorów, bowiem na horyzoncie pojawiła się Komisja Europejska. Uznała, że przepisy umożliwiające wstrzymanie zwrotu zaliczek są niezgodne z unijną dyrektywą, nakazującą zwrot w ciągu 14 dni. Prawa konsumentów muszą być przestrzegane niezależnie od okoliczności i jest nieakceptowalne, aby klienci pokrywali koszty ryzyka ponoszonego przez prowadzących działalność przedsiębiorców. Przecież wielu spośród tych klientów mogło samemu odczuć boleśnie skutki epidemii i dlaczego oni mieliby ratować swoim kosztem innych biznesmenów. Trudno odmówić słuszności takiej argumentacji.

Wakacje lato 2020

Komisja Europejska dała Polsce i dziewięciu innym krajom, w których wprowadzono podobne przepisy, czas dwóch miesięcy na ustosunkowanie się do zarzutów. Dlatego pomysł pani Emilewicz, utworzenia specjalnego funduszu, daje szanse na ominięcie zastrzeżeń Brukseli. Tyle tylko, że wszyscy podatnicy musieli będą na to się zrzucić.

Touroperatorzy z rozczarowaniem przyjęli także ideę bonu turystycznego (więcej: „Bon turystyczny. Kto może na niego liczyć i co można z nim zrobić?”), gdy okazało się, że nie będą mieli z tego żadnych korzyści. Bon skierowany jest do firm działających w turystyce krajowej, tymczasem touroperatorzy są typowymi importerami usług i trudno byłoby sobie wyobrazić, żeby polscy podatnicy pośrednio wspierali hotelarzy, przewodników, transportowców, restauratorów, w Grecji czy Hiszpanii.

 

Autor: Jarosław Mojzych

8 lipca 2020

 


Zamknij X
Zamknij X
REKLAMA